Jeśli czytacie mojego bloga, albo znacie mnie osobiście, to wiecie że mam całkowitego „świra” na punkcie Tybetu – piszę o nim, zajmuję się prawami człowieka, a przede wszystkim podróżuję, prowadzę oraz organizuję wyjazdy do Tybetu. Uwielbiam wyszukiwać coraz to nowe fakty na temat kultury i historii oraz poszczególnych miejsc. O Tybecie gadam godzinami… w ogóle się nie meczę (wiem to nie brzmi najlepiej). Ale nie wiecie zapewne, że miejscem które kocham najbardziej na świecie jest wschodni Tybet czyli KHAM.
Trochę o historii
Kham, obok U-Tsangu i Amdo, jest jednym z historycznych regionów Tybetu. Zajmuje obszar niemal trzykrotnie większy od Polski (924 tys km2). Żyje tu 1/3 wszystkich Tybetańczyków, czyli ok. 2,5 mln osób. Obecnie Kham wchodzi w skład 4 chińskich prowincji: Tybetańskiego Regionu Autonomicznego (Chamdo – obszar niedostępny dla turystów), Syczuan, Qinghai i Yunnan. Od X w. do lat ’50 XX w. Kham nie podlegał ani Lhasie, ani sąsiednim Chinom. Cały region podzielony był na kilkanaście niewielkich królestw podlegających lokalnym władcom. Jedną z przyczyn, że region ten nie podlegał władzy w Lhasie, był fakt, że szkoła Gelug, z której wywodzi się formalnie rządzący Tybetem, Dalajlama, nie zdobyła nigdy zbytniej popularności w Khamie (dominują tu szkoły Ningma i Kagju). Tu trzeba wyjaśnić jedną rzecz – Dalajlama nie jest głową wszystkich szkół buddyjskich w Tybecie i „szefem” wszystkich buddystów tybetańskich (jak np. Papież jest zwierzchnikiem dla katolików). Szkoła Ningma w przeszłości nie miała formalnego przywództwa, od kilkunastu lat wybierana jest taka osoba (ostatnimi laty pełnił tę funkcję Taklung Tsetrul Rinpoche), głową szkoły Kagyu jest Karmapa, głową szkoły Siakja – Siakia Trizin. I żaden z nich religijnie nie podlega Dalajlamie. Zresztą pod względem formalnym szkołą Gelug też nie zawiaduje Dalajlama, lecz Ganden Tripa . Wiem, to skomplikowane. Napiszę kiedyś o tym dłuższy post. 🙂
Sytuacja wschodniego Tybetu zmieniła się dramatycznie w 1939 r., kiedy to Chińska Republika Ludowa, pod wodzą Mao Zedonga postanowiła „wyzwolić” bratni Tybet. W 1965 r. dokonano podziału zdobytych ziem – wydzielono Tybetański Region Autonomiczny (ok. 50% terenów tybetańskich) a pozostałe ziemie, w tym większość Khamu, włączono do prowincji chińskich.
Kham i Khampowie czyli region i jego mieszkańcy
Kham jest jednym z najpiękniejszych i najbardziej zróżnicowanych geograficznie regionów Tybetu. Jego tradycyjna nazwa Chushi Gangdruk oznacza 4 rzeki i 6 pasm górskich. W Khamie swój początek ma wiele wielkich azjatyckich rzek: Mekong, Jangcy czy Żółta rzeka. Pasma górskie Kunlun i Hengduan wznoszą się na ponad 6000 m. Najwyższy szczyt Khamu – Minya Konka ma wysokość 7556 m. Większość Khamu pokrywają łąki, na których nomadzi wypasają włochate jaki ale, co może zdumiewać, znajdują się tu jedne z największych zasobów leśnych w Chinach. Region Dege, to jedno z niewielu miejsc w Tybecie, w którym buduje się domy z drewna.
Mieszkańcy Khamu – Khampowie okryli się sława największych wojowników Tybetu. Opisywał ich Heinrich Harrer w swojej książce „7 lat w Tybecie” – autor napadnięty w drodze do Lhasy z trudem uszedł z życiem. Khampowie to jedna z nielicznych grup Tybetańczyków, która stawiła opór chińczykom. A w latach ’60 do walki z komunistami szkoliło ich CIA. Operacja pod kryptonimem „shedow circus” zakończyła się w 1972 r. wraz z wizytą prezydenta Nixona w Chinach. Więcej na ten temat znajdziesz w tekście o Powstaniu Khampów. Zresztą do dzisiaj Chińczycy nieco ich się obawiają. A jest kogo się obawiać – postawni, rośli mężczyźni (ponad 180 cm wzrostu), z długimi włosami, w które wpleciona jest czerwona lub czarna wełna, ze sztyletem za pasem wyróżniają się na tle przedstawicieli innych grup etnicznych Tybetu i Chin.
Kham to bardzo interesujące miejsce pod względem kulturowym. To stąd pochodzi wielu z największych współczesnych mistrzów buddyzmu tybetańskiego. To także tutaj znajdują się mnóstwo klasztorów, które odegrały kluczową rolę dla kultury i historii całego Tybetu. Przykładowo, klasztor Lenggu, wybudowany w 1164 r. przez Karmapę – Dysum Kyempę, to najstarsza siedziba szkoły buddyjskiej Karma Kagyu (pisałam o nim szerzej we wrześniowym numerze National Geographic Travelera).
Inną z atrakcji Wschodniego Tybetu jest Yarchen Gar (od czerwca 2019 zamknięty dla turystów). Położony w zakolu rzeki, w odizolowanej dolinie w Khamie, na wysokości 4000 m n.p.m., Yarchen Gar, jest jednym z największych skupisk mniszek i mnichów na świecie. Zamieszkuje go przeszło 10.000 osób, z czego większość to kobiety (informacje praktyczne dotyczące podróżowania do Yarchen Garu, znajdziecie tutaj). Można by mnożyć przykłady.
Jyekyndo (Yushu)
Moimi najukochańszymi miejscami w Khamie są zdecydowanie Jyekundo i Nagchen. Jedną z głównych atrakcji Jyekundo jest coroczny festiwal jeździecki, podczas którego tysiące osób zbiera się by przed nadchodzącą długą zimą celebrować tradycyjne obrzędy. Festiwal jest połączeniem licznych pikników, trwającego tydzień przyjęcia, grupowych tańców, obrzędów religijnych i nieformalnej parady piękności z ekscytującym konkursem jeździeckim, podczas którego ubrani w odświętne stroje mężczyźni prezentują swoje fantastyczne umiejętności – m.in. strzelanie z łuku z grzbietu pędzącego konia czy też zbieranie rozłożonych na ziemi khataków (białych szali). To bardzo ważne święto dla lokalnej społeczności.
W Khamie konno jeżdżą wszyscy: dzieci, dorośli, starcy. Mimo że najbardziej rozpowszechnionym obecnie środkiem transportu jest motor (notabene nazywany „czak-ta”, czyli żelazny koń) konie nadal są duszą nomady. Związek ten znajduje odzwierciedlenie także w języku. W lokalnym dialekcie na określenie ludzi możemy użyć słowa „mida”. „Mi” oznacza ludzi, a „da” jest zniekształconą formą słowa „ta” czyli koń. Jako że niegdyś ludzie zawsze przybywali konno, konie były od nich nierozdzielne.
Nangchen
Nangchen, z kolei to jedna z najdzikszych, najpiękniejszych i… najmniej znanych części Tybetu. Jeszcze w latach ’50 i ’60 XX w. rządził tu król. Teshi Tsewang, bo o nim tu mowa, brał czynny udział w powstaniu Khampów przeciwko inwazji Chińskiej; zginął podczas rewolucji kulturalnej. Nangchen to także ważne miejsce w historii buddyzmu – króla Asioka miał tu jakoby w IV w p.n.e. wybudować stupę w której umieścił relikwie Buddy.
To miejsce sławne jest także dzięki mieszkającym tu mniszkom-joginkom. Muszę się przyznać, że kiedy pierwszy raz usłyszałam o nich, mój umysł po prostu eksplodował. Zaczęłam szukać informacji na ich temat. Myśl „muszę tam pojechać” nie opuszczała mnie przez długie miesiące. Co jest takiego szczególnego w tym klasztorze? Mniszki – one stanowią siłę tego miejsca. W Tybecie słowo kobieta tłumaczy się jako „niższe odrodzenie”. Mniszki z Gebchak przeciwstawiają się tej definicji. Są bardzo oddane, będącej niegdyś domeną mężczyzn, praktyce buddyjskiej i ponad 3000 z nich osiągnęło wysoki poziom urzeczywistnienia. Zwyczajowo jogini w Tybecie, udają się na odosobnienie medytacyjne do górski jaskiń. W Gebchak nie jest to jednak możliwe, kobiety medytują więc w czymś w rodzaju jednoosobowych półziemianek (część konstrukcji jest zagłębiona w ziemi a część jest ponad gruntem). Spędzają w nich wiele miesięcy, opuszczając swoje schronienia jedynie by załatwiać potrzeby fizjologiczne. Siła medytacji pozwala im podnieść o kilka stopni temperaturę ciała, co sprawia, że w tak prowizorycznym schronieniu mogą przetrwać zimę. Życie w klasztorze nie należy do łatwych – brak tu, uznawanych przez nas za podstawowe, wygód; nowicjuszki muszą przez kilka lat ciężko pracować fizycznie zanim dostaną pozwolenie na wykonywanie praktyk duchowych, mimo to ciągle znajdują się chętne by przystąpić do wspólnoty. Ich duchowość nie jest bardzo poważna czy nadmiernie „święta”, mniszki są pogodnymi, pełnymi radości życia osobami. To żywa tradycja kobiecej duchowości w Tybecie.
O Khamie można by pisać długo. O Litangu, który wspomina w swych wierszach największy poeta miłosny Tybetu… Dalajlama VI. O drukarni w Derge, która przetrwała do naszych czasów, bo pracownicy ukryli wszystkie klocki drukarskie przed chińskimi hordami. O Dzogchen, Dzongsar, Surmang… Tematów znalazło by się wiele. Kiedyś siądę i spiszę te wszystkie historie na stronie. Może powstanie z tego książka? Kto wie…
Tymczasem namawiam Cię serdecznie, żeby czasem odpuścić sobie Himalaje i pojechać do Khamu, Czasami nie będzie łatwo, ale będzie pięknie i bardzo autentycznie.