Tybetańskie toalety

Tybetańskie toalety

Każdy, kto miał okazję korzystać z publicznej toalety w Tybecie, wie jak traumatyczne może być to doświadczenie i jak bardzo potrafi (zwłaszcza nam kobietom) wryć się w pamięć. Mówiąc oględnie, wieje grozą…

Tradycyjne tybetańskie toalety

Natrafiłam ostatnio na bardzo interesujący artykuł autorstwa Jamyanga Norbu (którego teksty darzę miłością wielką) na temat tradycyjnych tybetańskich toalet. I okazuje się, że nie tylko nie było źle, ale rzec by można, że było ekologicznie i zgodnie z obowiązującym obecnie trendem w tej dziedzinie. Po pierwsze w tybetańskich domach (vide zdjęcie), są osobne toalety “na siku” i na fekalia. To nie tylko kwestia wygody, ale i higieny; pozwala uniknąć efektu naszej sławojki – cuchnącej kloaki wypełnionej wszelakim paskudztwem.

Ta pierwsza toaleta, to zazwyczaj połowa drewnianej rury wmurowanej w ścianę. Jej jedna część jest w domu, a druga wychodzi pod kątem na zewnątrz. Toaleta na wypadek bardziej poważnych potrzeb – to zazwyczaj wykusz (jak na moim zdjęciu) lub niewielkie pomieszczenie w domu z dziurą w podłodze. Jak rozwiązuje się kwestię nieprzyjemnego zapachu? W toalecie stoi wiaderko z popiołem spod kuchni, którym posypuje się, to co chwilę wcześniej wpadło do dziury w podłodze. Popiół usuwa zapach i zabija patogeny oraz ulatwia przemianę w “kompost”. Jeśli dodamy do tego suche tybetańskie powietrze – całość działa dość dobrze. Raz do roku, pod koniec jesieni, oczyszcza się pomieszczenie, a powstałym kompostem nawozi pola. Drugim rozwiązaniem kwestii zapachu jest duża różnica wysokości pomiędzy pomieszczeniem gdzie załatwiamy potrzeby fizjologiczne, a miejscem gdzie odchody są “przechowywane”. Toalety w tradycyjnych tybetańskich domach są zazwyczaj na drugim piętrze, albo wyżej. Najsłynniejsze rozwiązanie tego typu znajduje się w północnym narożniku Potali (kilkadziesiąt metrów różnicy). Jest to ponoć najwyżej na świecie położona toaleta.

To wszystko pięknie, ładnie, tylko jest jedno małe ale, które z naszej zachodniej perspektywy znacząco komplikuje sprawę. Zazwyczaj w takim przybytku nie ma drzwi, kurtynki czy zasłonki chociażby, ani nic co mogłoby zapewnić nam choć odrobinę intymności. Dla Tybetańczyków czynności fizjologiczne nie są szczególnie wstydliwe, coś jak w starożytnym Rzymie, ot jeszcze jedna okazja do miłej pogawędki.

Dlaczego o tym piszę?

Bo brak kanalizacji w krajach globalnego południa, to poważny problem. Skutkuje problemami zdrowotnymi, zwiększoną śmiertelnością dzieci, wzrostem przemocy seksualnej wobec kobiet (np Indie). Trudno sobie wyobrazić fakt, że cały dzień musisz zaciskać pęcherz, bo nie masz się gdzie wysikać bo wszędzie chodzą ludzie. Czy podróżując po Nepalu zwróciliście uwagę na znak przy wjeździe do Pokhary: “Pokhara, miasto bez defekacji” – to jedyne miasto w Nepalu z kanalizacją, w którym mieszkańcy nie muszą załatwiać potrzeb fizjologicznych w krzakach.

Od kilku lat m.in. w USA trwają prace nad wynalezieniem toalety przydomowej, która działałaby bez kanalizacji. Niektóre urządzenia zmieniają ekskrementy w wodę pitną, inne w paliwo do kuchenki. Mają jednak niebagatelną wadę – są straszliwie drogie. Tymczasem okazuje się, że już wiele lat temu Tybetańczycy w prosty i niskobudżetowy sposób rozwiązali ten problem.

Tybetańskie toalety
Tagged on:         

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.